Zgłoszenie #972

Te wakacje były dla mnie wyjątkowe z wielu względów. Pierwszy raz w życiu nie musiałem spędzać ich z rodziną, która mnie nie znosi. Pierwszy raz nie spędzałem ich wśród mugoli (osób pozbawionych mocy magicznej). Pierwszy raz miałem prawdziwego przyjaciela, u którego spędzałem te dwa miesiące. A co najważniejsze, to były moje pierwsze wakacje jako czarodziej (przynajmniej od kiedy wiem, że nim jestem). Było naprawdę niesamowicie. Nie obyło się bez wybuchów, przypadkowego podpalenia szczura Rona i wiecznego wpadania w tarapaty. Nazwisko Potter z natury niesie za sobą kłopoty.
Niepodważalnie najlepszym wspomnieniem tych wakacji był nasz mały wypad do Cichego Lasu, gdzie znaleźliśmy smoki. Wstaliśmy wcześnie rano i po kryjomu prześlizgnęliśmy się przez dwa drewniane, skrzypiące piętra i salon, w którym zasnął Pan Weasley, aby wydostać się na zewnątrz. Cichy Las znajdował się około godziny drogi pieszo, na szczęście mając przy sobie nasze latające miotły, podróż zajęła nam tylko chwilę. W samym lesie musieliśmy się poruszać powoli i ostrożnie. Mimo, że słońce górowało to korony drzew były tak gęste, że aby cokolwiek widzieć, zmuszeni byliśmy do używania latarek. Najgorsze w byciu czarodziejem-uczniem było to, że w wakacje nie możemy używać czarów. Kluczyliśmy po lesie, ciągle wracaliśmy do tego samego miejsca, pokłóciliśmy się cztery razy – za trzecim prawie przestaliśmy się do siebie odzywać. Już mieliśmy się poddać, gdy usłyszeliśmy bardzo specyficzny dźwięk. Ni to pisk, ni to ryk. Wymieniliśmy szybkie spojrzenia, które oznaczały tylko jedno – smoki.
Żwawym krokiem ruszyliśmy w stronę odgłosów. Na naszych oczach rozgrywał się rytuał narodzin smoków. Wcześniej słyszałem o nim tylko na zajęciach z magicznych stworzeń.
Gdy smocza matka wyczuwa napięcie pod skorupą złożonych przez nią kilka miesięcy wcześniej jaj, zabiera je w specjalne miejsce. Wokół jaj wytwarza krąg ognia. Kiedy małe smoczki czują żar z zewnątrz wiedzą, że to jest bezpieczna pora, by przyjść na świat.
Ukryci za gałęziami, dostrzegliśmy między płomieniami już wyklute młode. Dreptało niezdarnie w stronę matki. Niedaleko za nim znajdowały się jeszcze dwa jaja, które dopiero miały ukazać nowe stworzenia.
Wychylaliśmy głowy to w prawo, to w lewo, by móc wyraźniej dostrzec rozgrywającą się scenę. Kawałki skorupy powoli opadały na trawę, a następnie dwa maluteńskie smoczki przeturlały się po ziemi. Jeśli ktoś powie, że szczeniaki to najsłodsze stworzenia jakie istnieją, to z pewnością nie widział tych młodych bestii. Stawiając pierwsze kroki, potykały się o własny ogon. Jeden próbował zrozumieć do czego służą skrzydła, zaczął się nimi zakrywać. Ostatni najbardziej niezdarny, kichnął i tym sposobem podpalił pobliskie drzewo. Czujna matka zaraz temu zaradziła. Gdy małe oswoiły się z otoczeniem, smoczyca zebrała całą trójkę nowo narodzonych i swoim szorstkim językiem polizała każdego po kolei, by jej zapach odstraszał wrogów. Smoczyca chwyciła w pysk wszystkie dzieci, po czym zaczęła obszernie machać skrzydłami, formując tym samym ognistą tubę wokół siebie. W jednej chwili poderwała się z ziemi i odleciała z prędkością większą niż złoty znicz w quidditchu. Zniknęła, a wraz z nią ogień. Nagle ogarnął nas przeraźliwy chłód. Po smokach nie było ani śladu, tak jakby nic się tutaj nie wydarzyło.
Zgodnie z Ronem stwierdziliśmy, że to była najfajniejsza rzecz, jaka nam się kiedykolwiek przytrafiła. A będąc Harrym Potterem nie narzekam na brak wrażeń.