Zgłoszenie #941

Aż się prosi o wakacyjne wspomnienia, ale z kawą mam jedną historię z tego roku nie do zapomnienia. Tak się składa, że w zagranicznych firmach pracuję Często z domu do różnych krajów wylatuję. Taka, praca, nic nie poradzisz, trzeba to trzeba, leci się i robi swoje. Ale w te wakacje miałam w Austrii przeboje. Na 3 tygodnie do samego Wiednia mnie delegowali. Poleciałam, kiedyś byłam, piękne miasto, jeszcze piękniejsze latem, wiec się mile zaskoczyłam. Co tam się wydarzyło? Dla takiej kawoszki jak ja te trzy tygodnie prawdziwą udręką było. Piję 2-3-4 kawy dziennie. Z ekspresu, z kapsułek, sypane, dla mnie nie ma znaczenia, bo jedna zawsze musi być dopieszczona, jest to Cappuccino i tu uwaga musi być zwrócona. W Wiedniu, niby w mieście wyjątkowo jakoś cywilizowanym, nie ma dobrej kawy! Jest tak kwaśna, że jakbym piła kwas solny prosto do gardła wlany. Kwaśna i prawie żrąca, bo kubki smakowe podrażniająca. No nie wiem czym oni się zachwycają? Jakbym kogoś nieprzekonanego do kawy tam zabrała, to wroga kawy bym sobie w Wiedniu wyhodowała :-)) Jak można to kwaśne paskudztwo pić, to lepiej już instant w markecie kupić. W pracy jeszcze jako tako to było, ale żeby wieczorem gdzieś porządną filiżankę zamówić? nigdy mi się nie przydarzyło. Wracałam, zła, zdenerwowana, ale na lotnisku, już w domu patrzę i jest: moja Costa Coffee ukochana! Jeszcze dobrze z samolotu się nie wydostałam, a już myślami nad Cappuccino z Costa Coffee się dosiadałam. Pobiegłam wręcz i największą jaką mają zamówiłam i od razu w piance usta zatopiłam. Słodziutka, pod nią najlepsza na świecie kawa delikatnie palona. Ależ byłam uśmiechnięta i z powrotu do normalności zadowolona. Przy okazji „zestaw wiedeński” kupiłam: w dwa opakowania (mielonej i ziarnistej) na wszelki wypadek się zaopatrzyłam :-))