Zgłoszenie #926
Z serii opowiadań wakacyjnych „Blondynki w podróży”
Robimy Magdzie niespodziankę i jedziemy do Krakowa? Jasne! Dzwonimy do Michała (męża Magdy) żeby nadzorował sytuację z tamtej strony. Wszystko ustalone, bilety kupione.
Dzień wyjazdu.
Wstałyśmy skoro świt, przywitane lekkim chłodem, ale herbata wypita, więc na spokojnie, bo z zapasem czasu jedziemy na Centralny (w Warszawie). Wchodzimy do podziemi, patrzymy na rozkład- JEST! Peron 4. Wiec posłusznie, jak Bóg przykazał, stoimy na peronie 4. Nad nami wyświetlacz, na którym JAK WÓŁ widnieje, że pociąg jedzie przez Kraków Główny.
Godzina 0, a pociągu jak nie było, tak nie ma. Widzimy na twarzach ludzi lekkie poruszenie, zdziwienie pomieszane z obawą ale nagle słyszymy głos (jakby z nieba), że nasza rakieta BĘDZIE, ale z 10minutowym opóźnieniem. Wierne swoim ustaleniom- czekamy. Nadchodzi (druga już) godzina 0 i nagle podjeżdża w ustalone miejsce. Uradowane, nie patrząc już na nic wsiadamy. Szukamy miejsca, ale coś się numerki nie zgadzają. Stwierdzamy, że na pewno KTOŚ się pomylił (no bo przecież nie my, bo gdzie my byśmy się pomyliły?!). Grunt, ze ciepło w tym wagonie, wiec zostajemy. Zanim zdążyłyśmy się wygodnie (w PKP da się wygodnie?!) rozsiąść, do naszego przedziału wchodzi pan konduktor i prosi o bilety. Posłusznie podajemy panu bilet, legitymacje i uśmiechamy się lekko. Sprawdził, zaakceptował. UF! Spokojne jedziemy dalej.
O godzinie 11, kiedy miałyśmy być już w Krakowie, a z (jeszcze) niewyjaśnionego dla nas powodu, odjeżdżałyśmy z Częstochowy, Karolina- ta wyższa i mądrzejsza z nas wszystkich (z nas wszystkich dwóch) poszła po rozum do głowy tzn. Poszła sprawdzić rozkład jazdy wybranego przez nas środka transportu. Wraca ze łzami w oczach. Okazało się, że ŁADNE blondynki nie mogą się delikatnie uśmiechać do panów konduktorów, bo wtedy akceptują wszystkie bilety. Nawet nie na ten pociąg, w którym jesteśmy.
W panice, nie wiedząc co dalej, bo jeszcze tego samego dnia wieczorem musimy wrócić do Warszawy- bo bilet kupiony a jutro do pracy, wysiadamy na najbliższym przystanku w Lublińcu. No przyznać się, kto chociaż słyszał o takiej miejscowości? Ale lepsze to niż Szczecin, Gdańsk czy inna miejscowość na północy. Sprawdziłyśmy wszystkie możliwe opcje (busy, pks, pociągi, samoloty, statki kosmiczne). Najszybsza możliwość dostania się do wymarzonego Krakowa to czekanie godzinę na pociąg, KTÓRY JEST OPÓŹNIONY GODZINĘ. Wiec jako że mamy wolny dzień, czym są dla nas dwie godziny czekania? Inteligentni ludzie podobno się nie nudzą, więc zostałyśmy wystawione na poważną próbę.
Chyba poszło nam nieźle, bo doczekałyśmy się na pociąg, który dowiózł nas bezpiecznie na miejsce (o dziwo, tym razem do Krakowa) na godzinę 16.
Z tego miejsca pragnę serdecznie pozdrowić Magdę i Michała i podziękować za 3 godzinne przyjecie! Bo po co przyjeżdżać w odwiedziny na 8 godzin jak można na 3?
Trochę zmęczone, ale spokojne, bo Michał nas zawiezie na pociąg powrotny (który, jak byłyśmy przekonane, odjeżdża o 19.55) spokojnym krokiem weszłyśmy do samochodu. Schodzimy (we trójkę, bo Michał miał pewne obawy) do podziemi i patrzymy na rozkład jazdy. Wszyscy patrzymy jak ciele na malowane wrota i przemawia mężczyzna: „dziewczyny, a dlaczego tu nie ma pociągu, który odjeżdża o 19.55?”. Spojrzałyśmy po sobie, wyciągamy bilet. A no nie było, bo on odjeżdżał o godzinie 19.30. ODROBINKĘ w lekkim szoku biegamy po peronach (godzina 19.38), bo oni na pewno musieli się pomylić! (bo przecież nie my, gdzie my byśmy się pomyliły?!).
Jako, że głupi ma zawsze szczęście znalazłyśmy peron, z którego miał odjeżdżać nasz pociąg. Pędząc tak, ze mało się nie zabiłyśmy na ruchomych schodach wbiegamy, patrzymy… JEST! STOI! opóźniony 10 MINUT! Ledwo łapiąc oddech, przekraczamy magiczny próg, zamykamy drzwi, pociąg rusza!
Kurtyna ***
Tak to jest jak człowiek chce dobrze- wychodzi jak zwykle.
Ale myślę, że na Iphonie 13pro będę lepiej widziała wszystkie bilety- szczególnie te na pociągi i już nigdy żadnego nie pomylę i na żaden się nie spóźnię. OBY!