Zgłoszenie #482

W tym roku po raz pierwszy w życiu miałam okazję żeglować na pełnym morzu, a było to Morze Północne. Pierwsza noc na wodzie to doświadczenie, które zostanie w mojej pamięci na zawsze. Wieczór zaczął się normalnie, wypłynęliśmy z portu, zadowoleni po kolacji, wiał lekki wiatr. Około godz. 22-giej warunki się zmieniły i, wg mojego odczucia, zaczęło duć… Jacht przechylał się bardzo mocno, w moim odczuciu laika było to ponad 80 stopni. Dookoła mrok i tylko fale uderzają o łódkę. Pod pokładem brzmiało to tak, jakby każde kolejne uderzenie miało tę łódkę rozerwać… Płyniemy pod wiatr, fala co raz wdziera się na pokład, my przypięci do jachtu pasami bezpieczeństwa. Po większość załogi już tego dnia upomniał się Neptun, i zwrócili kolację morzu… Ja się trzymałam mocno, przynajmniej tak mi się wydawało. Lekko zemdlona czekałam na swoją pierwszą wachtę o północy. Od północy przez dwie godziny albo stałam za sterem, albo siedziałam na lewej burcie i zdawałam sternikowi relację z tego co widzę dookoła nas. A widziałam tylko światło oddalającej się latarni morskiej… Po dwóch godzinach wachty poszłam spać z ulgą, że już po wachcie, i z lekką obawą- a co jeśli jacht się przewróci… Obudziłam się o szóstej rano. Po wschodzie słońca straszne fale wydawały się trochę mniej straszne, ale nadal pokazywały jaką potężną siłą jest woda… Ok. 10 godzin później dopłynęliśmy do naszego pierwszego portu, do Goteborg. Zadowoleni i niemiłosiernie zmęczeni. Oczywiście mogę mówić tylko za siebie, jako jedną z mniej doświadczonych osób na jachcie. Ta pierwsza noc przeorała mnie fizycznie, ale przede wszystkim psychicznie.
Nie mogę się doczekać kolejnego rejsu za rok, a może trochę wcześniej :).
Ola Browne.