Zgłoszenie #411

Po 2 latach przerwy w naszej parafii zorganizowano pielgrzymkę do Częstochowy. Od kilku lat chodziłam na nią z mamą, a podczas dwóch ostatnich towarzyszył nam mój chłopak/kolega. Pielgrzymka to nasze wspólne miejsce, możliwość spędzenia wspólnie czasu z dala od elektorniki i miasta. Zawsze bylo duzo śmiechu, zabawy. Jedno dokuczało drugiemu. Moja mama i mój chłopak to dwójka przyjaciół bez barier. Każde dąży do wygranej w walce na zaczepki. Inni często podziwiają ich relację co bardzo mnie cieszy. Po każdym dniu marszu mieliśmy czas dla siebie co chętnie wykorzystywaliśmy. Mama zostawała z koleżankami na pogaduchy, a my chodziliśmy we dwoje na spacery po okolicy. W tym roku miało być inaczej, postanowiłam, że nie idę. Mama i chłopak przekonywali mnie przez dłuższy czas. Nie chciałam sprawić im przykrości, wiec sie zgodziłam (moj chłopak obiecał, że będzie fajnie, a jak się okaże, że mi sie nie podobało to mi to wynagrodzi. Spodobał mi sie ten pomysł.)… Mieli racje było fajnie. Całkiem normalnie jak zwykle. Były zaczepki, śmiech, śpiew i granie na gitarze.
Podczas całej pielgrzymki kilkukrotnie żartowaliśmy o zaręczynach, ale przecież wiedzialam, że mamy czas i mój chlopak jeszcze nie chce się oświadczać, a więc po co te aluzje. Ostatniego dnia na Aleji NMP w Częstochowie postanowiłam sama rozpocząć temat widząc sklep jubilerski. Powiedziałam do chłopaka czy nie chce sprawdzić jaki mam rozmiar pierścionka, ponieważ ostatnio miał wątpliwości i śmiał się, pytając czy rozmiar 8 nie jest za mały. Chłopak niewzruszony odpowiedział: już nie potrzebuję. Zbiło mnie to z tropu. Niechętnie odpuściłam temat, żeby nie wprowadzać go w zakłopotanie. Kiedy już myślałam, że temat nie wróci, on zaczął się dziwnie zachowywać. Widać było, że coś kombinuje. Mówił, że idzie po kwiaty, zeby zanieść je na ołtarz do bazyliki (podobno poprosiła go o to jego mama). Po powrocie był trochę nieobecny. Umówiliśmy się ze pijdziemy na spacer po apelu i przy okazji kupimy pieczywo. Postanowiłam, że wezmę odrazu kilka złoty, żeby nie wracać sie do pokoju, lecz chłopak naciskał, żeby wrócić po nie po apelu, aby uniknąć kradzieży. No cóż… Przez chwilę się z nim sprzeczałam, ponieważ jego tłumaczenie stawało się coraz bardziej bezsensowne. Odpuściłam… Poszliśmy na apel i tam zaczęłam sie zastanawiać czy on nie oszalał i co bedzie jeśli naprawdę się oświadczy. Po powrocie chłopak wszedł do pokoju na chwilę i szybko z niego wyszedł. Pomyślałam: dziwne, ale tak właśnie sie dziś zachowuje. Wyszłam za nim i zobaczyłam go w drzwiach pokoju obok. Stał przodem do mnie z rękami schowanymi za plecami. Minęłam go i poszłam. Zaczął za mną wołać żebym poczekała i się odwróciła. Bałam się, więc szłam. Nie jestem typem romantyczki, więc takie sytuacje mnie trochę krępują, a mój chłopak to zdecydowanie romantyk (co oczywiście mi się podoba, ale nie przyznam, się do tego). W końcu stanęłam i sie odwróciłam, moim oczom ukazała sie piękna, duża, czerwona róża. Chłopak powiedział, że jest to podziekowanie za to, że poszłam z nim na pielgrzymkę i miło spędziliśmy ten czas. Ucieszyłam się bardzo, przez chwilę nawet mi ulżyło, że to nie oświadczyny. Udaliśmy na spacer, czułam,że wciąż jest dziwnie, niezręcznie. Chłopak zaczął wspominać sytuację, ktora miała miejsce 3 lata wcześniej w miejscach, które mijaliśmy. To tam odbyła sie nasza rozmowa i właśnie tam postanowiliśmy na nowo zbudować naszą relację. Poprosił abyśmy na chwilę poszli w to najważniejsze miejsce. Zaczęłam sie miotać i naciskać, abyśmy nie schodzili z trasy, bo moja mama czeka na pieczywo na kolację…. Dałam sie namówić i no cóż moge powiedzieć stało się… Stał przede mną zestresowany chłopak, próbujący wydukać z siebie ładne słowa. Rozpraszany przez przechodniów, którzy mimo później pory również spacerowali, w końcu zebrał sie na śmiałość i już nie był moim chlopakiem, a narzeczonym. Powiedziałam „tak”, a może raczej „yhym”. Wiem brzmi źle, ale w tym momencie nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Byłam szczęśliwa i zawstydzona. Przez cały wieczór bałam sie spojrzeć na pierścionek.
Cieszyłam sie, również z reakcji mojej mamy, która jak tylko się dowiedziała napisała wiadomość do najbliższych: rodziny i znajomych. Nastepnego dnia popołudniu wracaliśmy do domu. Biedna róża na takim upale mogłaby nie przeżyć. Całą noc stała w wazonie wykonanym ze szklanej butelki po soku… Mój wspaniałomyślny narzeczony postanowił wziąć róże razem z wazonem. Pół dnia chodziłam z różą w butelce zwracajac na siebie uwagę ludzi. Róża przeżyła baaaardzo długo. Jak się okazało nie był to koniec niespodzianek, w domu czekał na mnie bukiet z 35 czerwonych róż oraz 4 bukiety z kwiatów mieszanych dla mnie i mojej mamy. Cóż mogę więcej napisać… Oszalał