Zgłoszenie #326
Budzik zerwał nas skoro świt.
Że to już?
Że pora wyruszać?
Próbowałem nieco oszukać czas i dać sobie te pięć, może dziesięć minut, ale żona już się krzątała po pokoju, już się pakowała, już mnie pośpieszała.
Co było zrobić?
Godzinę później byliśmy na szlaku. Tym szlaku, co to za dnia wypełniony jest gęsto ludźmi, ale skoro świt uwodzi magią, ciszą i spokojem.
Nieśpiesznie, delektując się chwilą, zmierzaliśmy w stronę Morskiego Oka.
Pięknie było!
Tylko czy to, co piękne, tak szybko musi się kończyć?
Już na miejscu, pijąc zabraną w termosie kawę COSTA, któreś z nas wpadło na pomysł, by pójść trochę wyżej. Znak: „Czarny Staw pod Rysami” zaczął nas mocno intrygować.
Bo wracać?
Już?
Tak wcześnie?
Co to, to nie!
Zerknęliśmy ile wody mamy. Obliczyliśmy, że kawy spokojnie starczy na drugą filiżankę wypitą gdzieś tam, z widokiem na Tatry.
Ruszyliśmy.
Krok za krokiem, czując przypływ dobrej energii.
Oj, jak ta druga kawa smakowała!
Żadne z nas nie czuło zmęczenia, więc postanowiliśmy podejść jeszcze do polany, potem kawałek dalej, znów wyżej, o, liny!, jeszcze trochę…
Że za godzinę Rysy? Największy szczyt Polski?
Tyle już drogi było za nami, że zdecydowaliśmy się nie zatrzymywać.
Ach, jak wspaniale poczuć wiatr we włosach tam na górze!
Tego dnia mgła nie zasłaniała widoków, więc mieliśmy piękno otaczającego świata wokół siebie.
Minęła godzina…
cóż, czas schodzić.
Tu, widząc, że od strony polskiej coraz dłuższy ogonek kolejnych śmiałków, wybraliśmy zejście po stronie słowackiej.
Dłuuuuuuuuuuuugie.
Wcale nie takie proste, bo zaskoczył nas… śnieg!
Gdzieś koło 19.00 byliśmy dopiero na dole. Ciut zdziwieni, że mamy kawał drogi do granicy.
Zaczęliśmy liczyć w głowie.
Zerkać do portfela.
Myśleć, co z tym fantem zrobić.
W końcu,
auto…
stop!
Z przygodami, to wskakując, to wyskakując, chwilę idąc, łapiąc znów kolejny transport, zbliżając się o te kilka/naście cennych kilometrów, nieco cofając, by znów ruszyć do przodu, dotarliśmy koło północy do naszej bazy.
Zmęczeni.
Z całą COSTAlacją letnich przeżyć i emocji w sobie 🙂