Zgłoszenie #308
Bo tam dom twój, gdzie mruczenie układa cię do snu. To był kolejny raz, kiedy nie miałam z kim jechać na wakacje, mój portfel też nie był zbyt gruby, drenowały go czynsz i terapia, bez której bym się już rozsypała. Koleżanka chciała wynająć jakiś domek na Mazurach i zabrać swoich siostrzeńców. A więc to tak, tak spędzają wakacje społeczne odrzutki. W ofertach jednak przebierać nie mogłam, więc pojechałam z nimi. Dzieciaki okazały się bardzo rezolutne, nawet lubiłam spędzać z nimi czas. I któregoś razu, między jednym a drugim deszczowym dniem, krzyczą: „Cioooocia, znaleźliśmy kota!”. Biegniemy. Gdzieś w krzakach owszem, leży coś na kształt kota. Spojrzałyśmy po sobie z koleżanką, zakładając, że zwierzak już nie żyje. A jednak! Ostatkiem sił serduszko w jego chudym ciałku biło nadzieją. Wygrzebałyśmy ją, bo to okazała się być dziewczynka. Wyglądała jak sfatygowany mop, bo miała długą, brudną i posklejaną sierść. Szybko do lokalnego weterynarza. Stan bardzo trudny. Mimo że wyglądała na 15 lat, nie miała nawet roku, była na kilka dni przed śmiercią głodową, nawet się już nie myła, co u kota jest oznaką rezygnacji. Moja koleżanka Monika ma doświadczenie w odratowywaniu kotów, przyjęła ją więc do siebie na trzy miesiące, ale nie mogła jej zatrzymać, bo ma już mały zwierzyniec. Ale ja nie miałam żadnego stworzonka, a bardzo pragnęłam dać komuś miłość. Akurat udało mi się znaleźć dobrą pracę, więc spokojnie mogłam tego kotka utrzymać. Przygarnęłam ją, dałam na imię Matylda, żebyśmy razem obchodziły imieniny w styczniu. Po pewnym czasie zadomowiła się, nauczyłyśmy się wzajemnie swoich zwyczajów, a przede wszystkim zaufałyśmy sobie. Jesteśmy razem już prawie dwa lata. Matylda wita mnie, kiedy wracam z pracy. Przychodzi się przytulać, śpimy razem w łóżku. Kocham to moje stworzonko, każdy kolejny dzień z nią jest lepszy. Na początku myślałam, że to ja ratuję ją, ale to ona uratowała mnie.