Zgłoszenie #1212

– Nasze lato wcale latem być się nie zdaje!
Siedzący u szczytu stołu mężczyzna raczej wątłej budowy ciała z zamachem odstawił filiżankę herbaty na spodek, wylewając przy tym kilka kropel płynu. Niebieskie tęczówki jego rozwartych oczu szukały reakcji pary, z którą spożywał śniadanie.
– Słuchaj mię, George – rudowłosy mężczyzna o spokojnym obliczu uniósł łyżeczkę, którą wybierał jajko ze skorupki – Dzisiejszego poranka listownie mi wyłożono przyczynę pogody. Góra Tambora podobnież wybuchła. Z tym to związane, szczegółów niestety podać nie jestem w stanie, wszak wiesz, żem żadnym człowiekiem nauki. – zajrzał głęboko w oczy kobiety siedzącej naprzeciwko niego – W sercu mym jedynie słowo.
Wywołał tym uśmiech na twarzy słuchaczy. Wszystkich ich bowiem łączyło zamiłowanie do literatury, tęsknota za pisanym pięknem. Moment po tym, gdy rudowłosy odłożył sztućce na talerz, pojawiła się służąca i z wyuczoną manierą zabrała talerz w głąb kuchni. George zakończył posiłek na jednym herbatniku. Zakomunikował to, odchylając się do tyłu w krześle. Zlustrował Percy’ego oraz jego ukochaną, Mary. Było w jej urodzie coś urokliwego: brązowe włosy opływające jej twarz współgrały ze spokojnymi czekoladowymi oczami. Po chwili ciszy ponad stół wzniosła się sylwetka Percy’ego, który oznajmił towarzystwu, iż uda się na moment do swojego pokoju.
W końcu oczy Byrona i Mary się spotkały. George uniósł kąciki ust w specyficzny sposób, wywołując tylko dołeczki w policzkach.
– Czy chciałaby droga pani rzucić okiem na jezioro? – zaproponował nonszalancko – Umilić sobie straszliwą tę pogodę?
– O ile obiecuje pan trzymać się z dala od tafli – Mary uniosła podbródek, wyrażając tym gotowość do spaceru.
– Zapraszam zatem – mężczyzna wyciągnął w stronę kobiety dłoń tak bladą, że można by wziąć ją za jeden z leżących na stole talerzyków.
Założyli okrycie wierzchnie i Byron, wsparty na lasce, poprowadził Mary w stronę linii drzew. Zaczęli prowadzić ożywioną rozmowę, nieskrępowani obecnością służby czy też Percy’ego. Świecące oczy Georga szukały ciepłego blasku tęczówek kobiety. Była to swego rodzaju gra, nieuchwytność bardzo go pasjonowała.
– Słyszałam o panu i mojej siostrze – Mary ściągnęła twarz w poważnym wyrazie, przerwała ich kontakt.
Oprócz nieuchwytności poeta cenił też zaskoczenia.
– Och, Claire to istotnie urokliwa panna – Byron spojrzał w dal. Niedaleko już jawiła się linia brzegowa Jeziora Genewskiego – Jednak nie łączy mię z nią nic więcej nad romans.
Rzucił zawoalowane spojrzenie w stronę Mary, aby wybadać jej reakcję. Jej dosyć cienkie usta spięły się na chwilę, by potem wrócić do poprzedniego stanu. Nie wiedział, jaki teraz przyjąć front, więc trwał w milczeniu. Gdy wyszli z lasku i ich oczom ukazała się tafla wody, zawiał mocny wiatr, który rozrzucił ciemne loki poety. Był w on jakby oderwany od letniego standardu, nie miał prawa bytu. Sierpniowa mgła zbierała się, kłębiła blisko przybrzeżnych zarośli, tworząc uczucie w sercu Georga. Tak, jak gdyby coś miała zwiastować.
– Ta pogoda mnie przeraża – zaczerpnął wilgotnego, ostrego powietrza. Odrzucił laskę i pokuśtykał, aby usiąść na trawie. Do jego nozdrzy dotarł słodki zapach dziko rosnących kwiatów, co stało w opozycji do krajobrazu, jaki rozciągał się przed jego oczami.
– Tak, jak przeraża pana dziecko Claire – Strach, przerażenie; odpowiednie obrazy przewinęły się przez umysł Mary – Rzucam panu wyzwanie, aby napisać rzecz grozy o tym, co mamy – wykonała gest ręką, jakby obejmując ten mały skrawek Alp.
Byron tylko kiwnął głową, mrużąc oczy. Mary rozciągnęła swoje usta w szerokim uśmiechu. Siedzieli w milczeniu, obserwując to romantyczne poruszenie natury. Jeszcze tej samej nocy Mary przyśnił się szalony alchemik składający w całość pewną istotę.