Zgłoszenie #1163

Jesień się zaczyna się podobno mimozami, a lato, w moim przypadku, zaczęło się złamaną kostką. Szpitalnym oddziałem ratunkowym, gipsem “póki co na dwa tygodnie, a później zobaczymy”, skierowaniem do ortopedy. Kiedy moi znajomi popijali zimne drinki, ja stosowałam zimne okłady. Zamiast walizki, spakowałam wakacyjne plany i schowałam je głęboko. A tak miało być pięknie! Miała być Grecja, mieli być przyjaciele, tańczenie zorby i sączenie freddo espresso. Mieliśmy promami i autostopem włóczyć się po wyspach i spać, niczym antyczni filozofowie, pod gołym niebem. Przyjaciele wzięli plecaki i pojechali, a ja zostałam w domu, z kulami i zastrzykami przeciwzakrzepowymi.
I wtem pojawiła się inna opcja na wyjazd do Grecji, inna propozycja: “a może chcesz jechać z nami na wakacje?”, gdzie “my” to był mój brat z żoną i dziećmi, a “wakacje” to wycieczka all inclusive z biura podróży. Taka, wiecie, z lotem czarterowym, rodakami w słomkowych kapeluszach i autobusem dowożącym z lotniska pod sam hotel. Gdzie w tym przygoda? Gdzie tułaczka? Gdzie ekscytacja, adrenalina, nieznane czekające za każdym rogiem?
A jednak, pojechałam. Głównie dlatego, że dosyć już miałam siedzenia w domu, a to była moja jedyna szansa na ruszenie się dalej niż na balkon, bo miałam tam mieć zapewnione wygody (jak choćby łóżko, zamiast śpiwora na plaży) i pomoc najbliższych. Pojechałam.
I wiecie co? I było fajnie. Nie było targania plecaka i padania ze zmęczenia po każdym dniu, nie była to też przygoda życia. Ale była moja rodzina, wieczorne granie w karty, śmiechy nad basenem. Hotelowe kawiarnie nie oferowały ani frappe ani freddo espresso (co uważam, swoją drogą, za skandaliczne – w końcu to Grecja!), ale okazało się, że nawet rozcieńczone americano w dobrym towarzystwie smakuje dobrze. Oglądałam wschód słońca na plaży, choć się na niej nie obudziłam. I do dzisiaj wspominamy, jak nam było wspaniale w kraju, gdzie ludzie są tacy kochani – bo jak można nie kochać narodu, który “capuccino” wymawia miękko, jako “kaputzino”? Nie można. Trzeba kochać.
A w tułaczkę, z kawą w termosie, zamiast w hotelowym barze, wyruszę za rok.