Zgłoszenie #1147
Mój Mąż ma prawdziwy talent do śmiesznych przygód i takiż sam antytalent do języków 😉 Byliśmy kiedyś na zagranicznych wakacjach i postanowił zaprosić mnie na kawę do eleganckiej kawiarenki. Kelner objawił się natychmiast i rozpoczął proces reklamy oferowanych kaw, oczywiście z maleńkim naciskiem na najdroższe gatunki. Pozostałam wierna swoim mało wyrafinowanym kawowym gustom, ale mój Mąż, ach, on poczuł w sobie żyłkę odkrywcy nowych smaków, kawowego smakosza oraz turysty walutowego, który na wakacjach nie liczy i nie przelicza. Kelnerowi tylko tego było trzeba, z błyskiem w oku zaserwował Mężowi najdroższą wersję kawy, z jaką się w życiu spotkałam. Kopi Luwak. Opowiedział z czego wynika jej zawrotna cena, ale mój Mąż w najmniejszym stopniu nie zrozumiał opisu procesu trawiennego łaskuna palmowego vel cyweta vel luwaka. Z podziwem patrzyłam, jak delektuje się napojem o hmmm… dyskusyjnym pochodzeniu. Kiedy zapytałam, czy nie ma problemu z tym, że pije kawę z ziaren wydalonych przez jakiegoś zwierzaka, zbladł. Po chwili zzieleniał i pobiegł rączym kłusem w kierunku toalety (dobrze, że wcześniej uregulował rachunek!). Przygoda mocno nim wstrząsnęła, kolejną kawę wypił dopiero w Polsce. W Costa Coffee. Bezpiecznie 🙂