Zgłoszenie #1075

’zobacz, o, a tu ojciec na słupie” – któregoś lipcowego popołudnia, dostałam od mamy taką wiadomość. Zawsze chciał to zrobić- dodała i dołączyła video.
Jak?? Ojciec chciał zawsze być na słupie?? Rozumiem, że przejście na emeryturę może być niełatwe. No ale, żeby od razu na słup?!
Wciskam białą strzałkę i widzę, jak z lewej do prawej, przez ekran telefonu, PŁYNIE mój stary. Na desce w kolorze chabrów.
I wiosłem, jak włócznią, macha do kamery ( trochę, jak na tych jaskiniowych malowidłach )
Ożesz Ty! Nooo, tatoooo – szacun!
Jadę do was!! – wysłałam wiadomość zwrotną.

Czy JA pływałam wcześniej na desce? Być może wcale. Czy to mnie jakoś powstrzymało? Ani trochę.
Każdy dzień jest raz w życiu, no nie? A stracone okazje mszczą się na nas potem boleśnie – taki sobie motywacyjny speech zapodałam, jak kołcz w stylu 'możesz wszystko!”;)

Następnego, nieprzyzwoicie wczesnego ranka stanęłam się w kuchni. Słodki jeżu w malinach – wymamrotałam i ciężko oparłam głowę o blat, jednym okiem obserwując na bulbiącą się w ekspresie kawę.
Biiip – odezwał się do mnie ekspres.
I w samą porę – myślę. Bo jednak, w tej nierównej walce 500 kilometrów – versus ciepłe łóżko, siły nie są wyrównane (a zawodnik pozbawiony kofeiny, łatwy do korupcji).Szybko wypiłam tzw.przed-kawkę (czyli coś, co jest 'na rozruch”) i ukroiłam trójkąt szarlotki.  Potem zaparzyłam kawę zasadniczą i przelałam ją do termosów. W podróż do miejsca, które na mapie jest maleńką kropeczką. Tego mi trzeba. Maleńkiej kropeczki i stanięcia na desce. Bo nie miałam wątpliwości, że na niej stanę. W końcu nie po to wyruszyłam, jak hobbit w podróż, żeby się wywalić do wody.

Spakowałam się i ruszyłam w drogę
I już tylko po 9 godzinach. Oraz jednym, ale za to spektakularnym, zagubieniu się w Malborku (współczesnych Krzyżaków można by zmylić znakami drogowymi) – dotarłam w rejon, który na mapie był kropeczką. Stanęłam na pomoście, z kolejnym kubkiem kawy; patrzę na deskę. Nooo, mi się nie udało na stojąco – ojciec jakby wyczuł moje wahanie – wpadłem do wody. Dodał.

I jest taki moment w człowieku, gdy wiesz, że TERAZ albo nigdy.
Przytrzymaj mi tę kawę, tato.
Chwilę później niebieska deską, rozpruwałam dywan utkany z wodnych lilii.
NA STOJĄCO
I wtedy, nie odwracając się (żeby się nie wywalić), krzyknęłam do zebranych na brzegu – „ja tu nie przyjechałam, żeby wpaść do wody”
W odpowiedzi usłyszałam, jak echo niesie po tafli głos mojego taty – ona to robi po raz pierwszy w życiu!

Czy my z ojcem ustalamy już trasy spływu na przyszły rok? Być może owszem:)