Zgłoszenie #1003
W te wakacje wybrałam się wraz z tatą na tour po Francji, Belgii i Holandii. Naszą przygodę rozpoczęliśmy na lotnisku Beauvais pod Paryżem. Musieliśmy się dostać na stację kolejową, żeby pociągiem pojechać do stolicy. Staliśmy na przystanku autobusowym i próbowaliśmy rozczytać rozkład jazdy, ale niezbyt nam to szło. Nagle usłyszeliśmy nasz język! Razem z nami na przystanku stali Polacy, którzy – jak się potem okazało – mieszkali we Francji od 20 lat. Oni również jechali na ten sam dworzec. Nie byliśmy więc sami. W końcu autobus przyjechał. Razem z naszymi nowymi znajomymi dotarliśmy na stację. Nagle okazało się, że nasz pociąg odjeżdża za 4 minuty. Nie wiedzieliśmy, co robić. Do kasy i biletomatów kolejka, a następny pociąg dopiero za godzinę. Szybka decyzja: wsiadamy! Bilety kupimy u konduktora. Pociąg podjechał, a my stanęliśmy przy drzwiach, żeby poczekać na kogoś z obsługi kolei. Nie mogliśmy nikogo znaleźć, więc usiedliśmy normalnie w przedziale. Nikt nie przychodził, więc współtowarzysze stwierdzili, że kupią bilety przez internet. Niestety, aplikacja odmówiła posłuszeństwa. Minęła jedna stacja. Wszyscy poddenerwowani. Druga stacja: „Zaraz nas wyrzucą”. Trzecia: „Dobrze, że z nami jesteście, wytłumaczycie sytuację”. Czwarta: „Nie sądziliśmy, że tak się zacznie nasza podróż…” Piąta: „Kurde, ale emocje!” Szósta: „Jedziemy na gapę, ale super!” Siódma, ostatnia przed Paryżem: „Nawet jak ktoś teraz przyjdze, to już nas nie wyrzucą”. Wreszcie pociąg wjechał na Paris-Nord. Udało się! Przejechaliśmy 100 km, za darmo! Niestety, w przyrodzie nic nie ginie, „zaoszczędzone” 20 euro zgubiliśmy w Muzeum van Gogha w Amsterdamie…